- Malwinko, podobały Ci się sukienki od babci? - babcia spytała Malwinki.
- Tak, fajne są, babciu.
- To babcia się cieszy.
- Ale babciu, wiesz co się stało?
- Co takiego?
- Jedna sukienka nie miała tego, no, jak to się nazywa, mamusiu? - tu zwróciła się do mnie...
- Jejku, nie pamiętam córciu.
- Mamusiu, jejku, no jak to się nazywa...
Domyśliłam się o co chodzi. Kurcze, nieładnie wyjdzie... Nagle Malwinka zaskoczyła:
- ... nie miała metki jedna sukienka.
Zamurowało mnie. Czekałam dalszego rozwoju...
- No tak, nie miała jedna sukienka metki. - Malwinka spokojnie zadowolona z siebie wygłosiła, a babcia się zmieszała - A dlaczego nie miała metki, babciu? - ja zamarłam, ale widok bardziej zmieszanej babci spotęgował we mnie uczucie satysfakcji. Wtrąciłam, żeby uciąć dalszą rozmowę:
- Malwinko, no nieraz sukienki nie mają metek.
Mojej córci nie dało się tak łatwo przegadać. Ciągnęła dalej. Dalej i dosadniej... no cóż...
- Nie miała metki, bo ona była z tego, jak to się nazywa - znów niepokój, dlaczego nie może skończyć tej rozmowy, mam nauczkę na później, nie wolno rozmawiać przy Malwince, bo wszystko usłyszy i powtórzy. Za późno, wydało się:
- Już wiem, ta sukienka jest z ciuchów.
No trudno, mleko się rozlało. Babcia zakłopotana, zaczęła się tłumaczyć:
- Malwinko, jest kupiona w komisie dziecięcym.
- No tak, z ciuchów! - skwitowała zadowolona z siebie Malwinka.
Babcia próbowała się później tłumaczyć, ale Malwinka była niezwykle dumna z siebie, że potrafiła tak świetnie określić pochodzenie sukienki. Nie, żeby kupione na ciuchach było gorsze, ale akurat ta sukienka była dość mocno znoszona...
- Tak, fajne są, babciu.
- To babcia się cieszy.
- Ale babciu, wiesz co się stało?
- Co takiego?
- Jedna sukienka nie miała tego, no, jak to się nazywa, mamusiu? - tu zwróciła się do mnie...
- Jejku, nie pamiętam córciu.
- Mamusiu, jejku, no jak to się nazywa...
Domyśliłam się o co chodzi. Kurcze, nieładnie wyjdzie... Nagle Malwinka zaskoczyła:
- ... nie miała metki jedna sukienka.
Zamurowało mnie. Czekałam dalszego rozwoju...
- No tak, nie miała jedna sukienka metki. - Malwinka spokojnie zadowolona z siebie wygłosiła, a babcia się zmieszała - A dlaczego nie miała metki, babciu? - ja zamarłam, ale widok bardziej zmieszanej babci spotęgował we mnie uczucie satysfakcji. Wtrąciłam, żeby uciąć dalszą rozmowę:
- Malwinko, no nieraz sukienki nie mają metek.
Mojej córci nie dało się tak łatwo przegadać. Ciągnęła dalej. Dalej i dosadniej... no cóż...
- Nie miała metki, bo ona była z tego, jak to się nazywa - znów niepokój, dlaczego nie może skończyć tej rozmowy, mam nauczkę na później, nie wolno rozmawiać przy Malwince, bo wszystko usłyszy i powtórzy. Za późno, wydało się:
- Już wiem, ta sukienka jest z ciuchów.
No trudno, mleko się rozlało. Babcia zakłopotana, zaczęła się tłumaczyć:
- Malwinko, jest kupiona w komisie dziecięcym.
- No tak, z ciuchów! - skwitowała zadowolona z siebie Malwinka.
Babcia próbowała się później tłumaczyć, ale Malwinka była niezwykle dumna z siebie, że potrafiła tak świetnie określić pochodzenie sukienki. Nie, żeby kupione na ciuchach było gorsze, ale akurat ta sukienka była dość mocno znoszona...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz